Choćby wielu purystom, w tym piszącemu te słowa, nie wiem jak się to nie podobało, whisky już dawno odarta została z pewnego rodzaju sacrum, które niegdyś towarzyszyło jej degustacji. Szczególnie w odniesieniu do jej najszlachetniejszej odmiany, whisky typu single malt. W chwili obecnej wolno już z whisky zrobić wszystko, byle efekt końcowy smakował konsumentowi, lub by ten, kto za nią płaci, był zadowolony. Żyjemy w społeczeństwie konsumenckim, również w tym kontekście.
Kiedy kilka miesięcy temu odwiedzałem destylarnię Auchentoshan (Lowlands, dwa kroki od Glasgow), oprócz standardowego drama podstawowej edycji tamtejszej whisky zostałem poczęstowany pewnym orzeźwiającym napojem na bazie tejże. Whisky (słodowa!), miód, kraftowe piwo IPA, sok z limonki, całość mocno schłodzona, podana w… emaliowanym kubeczku z logo destylarni. Nie powiem, smakowało to wybornie i z wdzięcznością przyjąłem poczęstunek – będąc kierowcą tego dnia nie mogłem sobie pozwolić na zbyt intensywną degustację whisky. Jednak coś we mnie w środku krzyczało. Jeszcze parę lat temu uznałbym to za bluźnierstwo i pewno wybiegł na zewnątrz z krzykiem. Co więcej, pracownicy destylarni też by w ten sposób myśleli i z całą pewnością czegoś podobnego by mi nie zaoferowali. Cóż, czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, gusta się zmieniają. Whisky się zmienia.
[caption id="attachment_284" align="aligncenter" width="980"]
Podczas degustacji.[/caption]
Jeśli chodzi o koktajle na bazie whisky, to z całą pewnością nie o tym będzie ten tekst. Od tego są na świecie, we wszelkiego rodzaju dobrych barach, barmani – specjaliści od komponowania trunków w najbardziej nawet wymyślne układy. Jestem pewien, że podołają wyzwaniu. Jeśli nie – zmieńcie lokal. Ja dzisiaj chciałbym jednak choć na chwilę wrócić do starej szkoły smakowania i analizowania bukietu aromatyczno-smakowego whisky. Wrócić do korzeni. Już tłumaczę dlaczego. Nie ze snobizmu bynajmniej.
Klasyczna szkocka whisky słodowa, w swojej najbardziej szlachetnej postaci – single malt whisky – jest efektem pracy i doświadczenia całych pokoleń mistrzów destylacji, pracowników odpowiedzialnych za przygotowywanie zacieru, fermentację, dobór beczek, komponowanie z ich zawartości ostatecznego produktu. Nawet jeśli to ostatnie zdanie brzmi jak marketingowa ściema, od której tutaj za wszelką cenę próbujemy się uwolnić, tak po prostu jest. Jak inaczej wytłumaczyć sukces single malt Scotch, jeśli jej składnikami są zawsze tylko i wyłącznie woda, zboże i drożdże? Zero dodatków, zero chemicznych czarów. Żadnych magicznych, tajnych i ściśle strzeżonych tajemnic, receptur. Żadnych. Każdy, kto przyjedzie do destylarni whisky słodowej, podczas około godzinnego zwiedzania dowie się wszystkiego, co trzeba wiedzieć, by wyprodukować whisky. Wszystkiego.
Sekret whisky – jej aromatu i smaku – leży właśnie w zastosowanych surowcach, ich jakości i pochodzeniu, oraz w stosowanym reżimie produkcyjnym. Tych nieopisanych subtelnościach. Kiedy należy zakończyć fermentację brzeczki, w jakich kadziach ma się ona odbyć, jak podgrzewać alembik podczas pierwszej destylacji, jakiego kształtu ma być ów alembik, jak schładzać opary, w którym miejscu rozpocząć oddzielanie frakcji właściwej podczas drugiej destylacji, jak długo ją ciągnąć, jak intensywnie podgrzewać drugi alembik, czy wymusić refluks, kiedy go wymusić (jeśli jest taka możliwość), i tak dalej. Beczki stosowane do dojrzewania to osobna historia. Mówi się, że odpowiadają one za 60-70% smaku whisky. Z jakiej odmiany dębiny mają być zrobione, jak mają być sezonowane, co powinno wcześniej w nich leżakować, jak intensywnie należy je wypalać, jak składować, gdzie, w ilu warstwach, przez ile lat? Z pozoru prosty proces produkcji to prawdziwe pole minowe dla domorosłych gorzelników. Wielu się sparzyło. Nie zapomnę spotkania przed laty z dwoma pracownikami szwedzkiej destylarni Mackmyra. Spotkanie miało miejsce w… destylarni Laphroaig na szkockiej wyspie Islay. Przyjechali, bo – jak sami mi powiedzieli – coś im ta ich whisky nie wychodzi. Postanowili się przyjrzeć jak to robią w Szkocji. Nie o tym jednak, przynajmniej nie tym razem.
[caption id="attachment_280" align="aligncenter" width="980"]
Różne rodzaje kieliszków dedykowanych do whisky. Pierwszy od prawej to tzw. Glencairn glass, dość powszechnie stosowany podczas degustacji w destylarniach, ceniony za trwałość konstrukcji. Trzeci od lewej to typowy kieliszek do sherry, zaadaptowany na potrzeby degustacji whisky kilkanaście lat temu przez Whisky Shop w Dufftown, zanim na rynku pojawiło się specjalistyczne szkło. Charakterystyczny kapturek wieńczący jeden z kieliszków może być przydatny, gdy chcemy odłożyć kieliszek na dłużej, a nie chcemy, by zbyt wiele jego aromatu ulotniło się do otoczenia.[/caption]
Efektem udzielenia właściwych odpowiedzi na wszystkie zadane powyżej pytania dotyczące procesu produkcji jest najbardziej delikatny, harmonijny i złożony trunek na świecie. Trunek, który w swoich najlepszych postaciach potrafi zapewnić godziny delektowania się jednym kieliszkiem. Dosłownie. Proszę mi wierzyć, wiele w życiu wypiłem. W tym whisky uznawanych za wybitne przez największe autorytety, whisky specjalnych, limitowanych, starych i czasem niezwykle drogich (za te ostatnie nie zawsze płaciłem, ale to już takie moje szczęście), czasem zupełnie niedostępnych.
Wyobraźmy więc sobie, że tę pełną subtelności, wielowarstwową i złożoną whisky potraktujemy colą. Albo lodem. Ewentualnie sokiem, syropem czy lemoniadą. Tak, w dalszym ciągu da się to pić, to może nawet być smaczne, ale doprawdy – nie tędy droga. Zwyczajnie szkoda pieniędzy, bo efekt będzie podobny, jeśli zamiast dobrej, rocznikowej single malt zastosujemy opcję tańszą, młodszą, mniej złożoną.
[caption id="attachment_283" align="aligncenter" width="980"]
Podczas degustacji.[/caption]
W ten sposób dochodzimy do pierwszego wniosku w tych rozważaniach – jak podchodzimy do whisky zależy przede wszystkim od tego, z jaką whisky mamy do czynienia. Wspomniana wcześniej Auchentoshan w swojej podstawowej wersji nie jest trunkiem, o który warto by kopie kruszyć. Nie jest też jakoś specjalnie droga. Dlaczego więc nie nalać jej do drinków? Podobnie jest w przypadku dziesiątków, setek, a kto wie czy nie tysięcy marek prostych, tanich whisky typu blended. Proszę bardzo, tutaj dodanie lodu „zamknie” nieco smak i aromat, przez co naszego powonienia i kubków smakowych nie zaatakują elementy niechciane, niedojrzałe, szorstkie. Jak byśmy ich nie nazywali. Zastosowanie ma wówczas tradycyjny typ „szklanki do whisky.” Jak najbardziej. Duża średnica, proste ścianki, odpowiednio duża pojemność, by mieszanka whisky z topniejącym lodem się nam nie wylewała. Rozkosz po długim i ciężkim dniu w robocie. Nie zaszkodzi ulepszyć smaku naszej whisky wszelkiego rodzaju dodatkami – według uznania – by jeszcze bardziej zagłuszyć elementy niepożądane.
Nie tak jednak pijemy dobrą whisky słodową. Taką, w której chcemy poczuć tę różnicę w cenie – niemałą przecież – między nią a tanim blendem, czy pośledniej jakości single malt. Jeśli już więcej argumentów nie uda się nam znaleźć.
Jeśli rzeczywiście chcemy „wyciągnąć” maksimum z nalanego drama czegoś wybitnego, dobrze jest podczas przestrzegać jak największej liczby podanych niżej rad. Najlepiej wszystkich.
[caption id="attachment_281" align="aligncenter" width="980"]
Degustacja w destylarni Aberlour. Kieliszki przykryte kartonikami, by zapobiec ulatnianiu się akcentów aromatycznych.[/caption]
I tyle. Przede wszystkim jednak – ciesz się aromatem i smakiem. Po to właśnie ktoś kiedyś tę whisky wydestylował, ktoś przez lata czuwał nad jej spokojnym i prawidłowym dojrzewaniem, ktoś wreszcie skomponował twoją whisky z zawartości wielu beczek – bądź wyselekcjonował tę jedną single cask – by twoja radość była jak największa gdy wychylasz kieliszek. O tym też szkoda byłoby zapomnieć podczas wieczorów z trunkiem w kieliszku. Można do nich zaliczyć nie tylko degustacje, ale także imprezy firmowe, czy prywatne wydarzenia okolicznościowe.
Wznosząc kieliszek whisky, Szkoci często mówią „slàinte!” lub „slàinte mhath!” Jest to odpowiednik naszego „na zdrowie!” I o zdrowiu warto pamiętać podczas degustacji whisky. Wszak whisky to „uisge beatha,” czyli woda życia. Ale to już zupełnie osobna historia.
Slàinte!